Dzisiaj zabieram was do Gruzji!
Moja gruzińska przygoda miała miejsce w listopadzie 2017 roku. Jeszcze wtedy nie było bezpośrednich lotów z Gdańska, a te z Warszawy były bardzo drogie, dlatego też postawiłam na przesiadkę w Londynie. Dzisiaj nie zdecydowałabym się na taki krok – cała podróż z Gdańska do Tbilisi zajęła mi ponad 20 godzin i nawet powitalny szot czaczy, spożyty o 7 rano, niewiele pomógł 🙂
Po wylądowaniu w Kutaisi udałam się do busa czekającego na pasażerów przy lotnisku. Bilety kupiłam przez internet na stronie przewoźnika Georgian Bus. Nie jest to jednak konieczne, gdyż można je zakupić również na lotnisku. Jako że lądowałam w środku nocy, wolałam mieć pewność, że obędzie się bez zbędnych komplikacji. Bilet kosztuje 20 GEL (gruzińskie lari) czyli około 30 zł, a sama podróż trwa około czterech godzin.
Po dotarciu do hostelu zostałam uraczona szotem czaczy. To gruziński alkohol produkowany z wytłoków winogronowych, a jego moc wynosi od 40 do 50 procent. Osobiście nie jestem jego fanką – był bardzo mocny i palił przełyk 🙂 Jako że dotarłam na miejsce o 7 rano, miałam dylemat – pospać kilka godzin czy iść zwiedzać. Mimo ogromnego zmęczenia, postawiłam na opcję numer dwa i pełna ekscytacji rozpoczęłam moją gruzińską przygodę. Zanim jednak gruziński klimat nas pochłonie, warto sprawdzić cenę połączeń wychodzących i przychodzących. W moim przypadku było to 8 zł za minutę i 2 zł za SMS.
Pierwsze spojrzenie na miasto i już wiedziałam, że skradło moje serce, w szczególności pod względem architektonicznym. Te balkony… Właśnie ten detal sprawiał, że domy wyglądały niezwykle urokliwie.
GRUZIŃSKA KUCHNIA
Wyjątkowo jednak zacznę od jedzenia, które skradło moje serce równie mocno jak unikalna architektura. Swoją przygodę z gruzińską kuchnią zaczęłam dość ryzykownie – od pieczonych chinkali. Mimo wcześniejszych starań, żeby zapamiętać gruzińskie nazwy potraw (korzystanie z internetu na miejscu kosztowałoby majątek), przypadkowo zamówiłam danie o wysokim poziomie trudności w spożywaniu. Głównie dlatego, że pierożki są twarde, a trzeba je lekko nadgryźć by wypić bulion – kto jadł tradycyjne chinkali wie, że nawet przy miękkiej wersji jest to dość trudne. Walory smakowe nieocenione, poranione podniebienie zagoiło się po jakimś czasie 🙂
Innym gruzińskim przysmakiem, którego spróbowałam po raz pierwszy w Tbilisi, a obecnie zamawiam dość często w „polskich” gruzińskich restauracjach to odżachuri (ojakhuri). Danie składa się z dość prostych składników – jego podstawę stanowią ziemniaki, cebula i wieprzowina. I oczywiście do tego lampka czerwonego, gruzińskiego wina!
Kolejną potrawą, którą trzeba spróbować podczas pobytu w Gruzji, jest chaczapuri z serem. Ten placek wypełniony roztopionym serem to chyba jeden z najbardziej rozpoznawalnych gruzińskich przysmaków.
Popularnym specjałem kuchni gruzińskiej jest kubdari – mięsna wersja placka drożdżowego. Swój niepowtarzalny smak zawdzięcza mnogości przypraw, min. kolendrze i kurkumie.
Innym daniem, które wyglądem przypomina turecki kebab, jest kebabi. Jest on kilka razy dłuższy niż tradycyjny kebab, a swój smak zawdzięcza grillowanej baraninie i cebuli. Ma również dużo mniej dodatków. Nie sposób porównywać go do tradycyjnych kebabów za sprawą wielu przypraw, których nie uraczymy w tureckiej wersji tego przysmaku.
Będąc w Gruzji obowiązkowo musimy spróbować tradycyjnych chinkali z serem lub mięsem. Jak już wcześniej wspomniałam, jedzenie chinkali wymaga pewnej wprawy. Trzeba pamiętać, że „ogonek” chinkali jest niejadalny, gdyż jest to jedyna część pierożków, która może być niedogotowana. W przypadku chinkali z mięsem, nagryzamy ciasto, wypijamy bulion, po czym zjadamy całą resztę.
Przechadzając się po mieście, na licznych straganach możemy napotkać tzw. churczele (churchele). Są to winogrona i orzechy maczane w sosie owocowym, zawieszane na sznurkach i nitkach. Churczele po zastygnięciu ozdabiają witryny małych lokalnych sklepów. Wielbiciele owoców również będą w raju. Na ulicach porozstawiane są stoliki, gdzie można zakupić świeżo wyciskany sok pomarańczowy lub z granatu. Ceny mogą zdziwić, gdyż za kubek soku zapłaciłam w przeliczeniu ponad 15 zł. Cena dość wysoka w porównaniu do standardów gruzińskiego rynku, jednak smak zrekompensował ten koszt.
POMNIKI
Będąc w Tbilisi czułam się trochę jak w Skopje – mieście pomników. Stolicę Gruzji zdobią rozmaite posągi, jednak moim zdaniem są bardziej przyjazne dla oka niż te macedońskie. Najpopularniejszym pomnikiem górującym nad miastem jest Matka Gruzja (Kartlis Deda), która w jednej dłoni trzyma wino, a w drugiej miecz. Wino symbolizuje gościnność dla przyjaciół, miecz ma być przestrogą dla wrogów. Pomnik powstał w 1958 roku z okazji jubileuszu 1500-lecia Tbilisi.
Drugim monumentem, którego nie da się pominąć podczas wizyty w Tbilisi, jest pomnik św. Jerzego, zwany również pomnikiem Wolności, usytuowany w samym centrum placu Wolności. W czasach sowieckich na jego miejscu stał pomnik Lenina. Monument przedstawia św. Jerzego zabijającego smoka – symbolizuje niepodległość i wolność Gruzji. Ten wykonany z granitu i złota pomnik był pierwszym, który zobaczyłam w Tbilisi, gdyż właśnie na Placu Wolności kierowca autokaru wysadził pasażerów podróżujących z Kutaisi do Tbilisi.
Tbilisi może pochwalić się również bardziej urokliwymi posągami. Moje serce skradł pomnik Latarnika, który ukazuje życie mieszkańców Tbilisi zanim do kraju dotarła elektryczność.
Kolejnym posągiem, który przedstawia gruzińską tradycję jest pomnik Tamady (inaczej mówiąc: mistrza toastów) pijącego wino z pucharka w samym sercu Tbilisi. Jako że toasty są nieodłączną częścią biesiadowania (tzw. supra), pomnik idealnie odzwierciedla gruzińską kulturę i zwyczaje. Tak więc panowie i panie: gaumardżos!
Inne pomniki, które napotkamy podczas zwiedzania Tbilisi:
TBILISI – ATRAKCJE
Każdy kto był w Tbilisi, wśród największych atrakcji, wymieniłby podróż nad miastem kolejką linową. Jakiego pecha trzeba mieć, by akurat w dzień przyjazdu, kolejka została wyłączona z użytku na co najmniej tydzień – konserwacja ważna rzecz, w szczególności, gdy kolejka zawieszona jest tak wysoko nad ziemią, a w przeszłości zdarzały się pojedyncze incydenty zagrażające bezpieczeństwu pasażerów. Brak możliwości skorzystania z atrakcji sprawił mi zawód, ale szczęśliwie inne atrakcje zrekompensowały mi tę stratę.
Kolejka linowa prowadzi do ruin starożytnej twierdzy Narikala z IV wieku. Można tam dojść również piechotą, w szczególności, gdy nie ma innego wyjścia 🙂 Jest to moja ulubiona część miasta – nie ze względu na twierdzę, bo to tylko puste, poniszczone mury – co więcej, trzeba być ostrożnym, bo w niektórych miejscach jest niebezpiecznie. Miejsce jest zaniedbane, ale ma ogromny potencjał. To, co mnie zachwyciło, to panoramiczne widoki na całe miasto. Z twierdzy można dojść spacerem do pomnika Matki Gruzji.

Tbilisi może pochwalić się przepiękną, ogromną (największą w całej Gruzji!) katedrą św. Trójcy (gruz. Cminda Sameba). Budowę rozpoczętą w 1995 roku, a otwarcie nastąpiło prawie dekadę później. Kościół znajduje się na wzgórzu św. Eliasza, skąd rozprzestrzenia się widok na centrum miasta. Okolice katedry są dość przeciętne – rozpadające się domy kontrastują z bogactwem i przepychem bazyliki.
Kolejną wyjątkową atrakcją jest wieża zegarowa tuż przy teatrze marionetek Rezo Gabriadze, który zawdzięcza swą nazwę słynnemu gruzińskiemu reżyserowi. Co godzinę można obejrzeć krótkie „show” – marionetkę, która pokazuje się w okienku w górnej części wieży. Warto przyjść i zobaczyć, jednak sam pokaz nie wyróżnia się niczym szczególnym. Uliczka, gdzie znajduje się atrakcja, ma swój unikalny urok. Na zdjęcie załapał się również pies – tak jak na Bałkanach, tak i w Tbilisi, bezpańskich psów jest od groma.
Oprócz kolejki linowej, Tbilisi posiada również kolejkę szynową, tzw. funicular, prowadzącą na szczyt góry Mtatsminda (tłum.: Święta Góra). Koszt przejazdu wynosi 2 Gel (około 4 zł). Warto się tam wybrać z dwóch powodów: przepiękny widok na całe miasto oraz znajdujący się na górze park rozrywki. Góra Mtatsminda mierzy 770m a jej szczyt zdobi koło widokowe. Można również dojść na górę pieszo – zajmie to około godziny.

Kolejną atrakcją jest przeszklony Most Pokoju na rzece Kura, który najbardziej odstaje pod względem architektonicznym w porównaniu do innych atrakcji miasta. Dużo piękniejszy nocą, gdy jest cały oświetlony – prześmiewczo nazywany przez Gruzinów always ze względu na kształt przypominający podpaskę.
Gruzja słynie z łaźni siarkowych, które znajdują się w dzielnicy Abanotubani (co w tłumaczeniu oznacza „dzielnica łaźni”). Mamy tam pełen wachlarz do wyboru: starsze, ale tańsze, luksusowe, ale droższe, małe, duże – każdy znajdzie coś dla siebie. Wszystkie mają jednak jeden wspólny mianownik – specyficzny zapach. Szczęśliwie można się do niego dość szybko przyzwyczaić. Łaźnie oferują zarówno prywatne jak i publiczne kąpiele. Ja zdecydowałam się na pierwszą opcję, dzięki czemu mogłam w ciszy i spokoju delektować się tym naturalnym dobrodziejstwem.
Miłośnikom barów i urokliwych kawiarni polecam ulicę Agmashenebeli Avenue przy stacji metra Marjanishvili. Wśród turystów nie jest aż tak rozpowszechniona, więc nie zaznamy tłoku, jakiego można spodziewać się na starym mieście. Na całej długości ulicy znajdziemy liczne restauracje i różne lokale w nowoczesnym, trochę hipsterskim stylu.
Okolice Tbilisi
Uplisciche
Uplisciche to starożytna, najstarsza gruzińska osada, która słynie ze skalnych budowli. Jak dojechać? Ja postawiłam na marszrutkę z dworca Didube do Gori. Trasa wyniosła ok. 100 km i zajęła niecałe dwie godziny. Później wzięłam taksówkę do Uplisciche. Zaskakująca była obecność krów na całej szerokości drogi.
Niestety na miejscu okazało się, że pogoda diametralnie się zmieniła i mimo zakupu biletu wstępu, nie byłam w stanie wspinać się po skałach w górę osady. Śnieg spowodował, że kamienie stały się niesamowicie śliskie a dookoła nie było żadnych barierek – osoby, które schodziły ze skał, asekurowały się wzajemnie trzymając się za ręce. Stanowczo odradzam wizytę w Uplisciche zimą. Osada jest kompletnie nieprzystosowana do zimowych warunków pogodowych. Było mi żal, że po przejechaniu tylu kilometrów, nie mogłam lepiej poznać tego miejsca. Tym bardziej, że jak wyjeżdżałam z Tbilisi, nic nie wskazywało na tak gwałtowną zmianę pogody.
Plan B, jakim było zwiedzanie muzeum Stalina w Gori, również nie wypalił – muzeum było zamknięte tego dnia. Pozostało mi podziwianie pomnika Stalina, który dumnie wznosi się obok budynku muzeum.
Mtskheta /Mccheta
Mccheta oddalona jest od Tbilisi o 20 km. Jak dojechać? Ja wzięłam udział w wycieczce zorganizowanej i jest to świetna opcja, w szczególności dla osób podróżujących w pojedynkę. Mccheta jest jednym z najstarszych gruzińskich miast. Była to również pierwsza stolica Gruzji, stąd też być w Tbilisi i nie zobaczyć Mcchety, byłoby niewybaczalnym błędem. Najbardziej rozpoznawalnymi zabytkami w Mccheta jest kościoł Sweti Cchoweli z XI wieku oraz monastyr Dżwari datowany na VI wiek. Całe miasto zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Zagrożonego UNESCO. Obok Mcchety znajduje się monastyr (Sziomgvime) założony w VI wieku przez mnicha Shio Mgvimeli – go również warto zobaczyć.


Tydzień w Tbilisi w zupełności wystarczył, by zobaczyć zarówno główne atrakcje tego miasta, jak i okoliczne perełki. Gruzja jest wyjątkowa pod każdym względem: kulinarnym, architektonicznym, a także ludzie są nadzwyczaj przyjaźni i pomocni. Spotkałam na swojej drodze cudowne osoby, dzięki którym mogłam zobaczyć dużo więcej niż planowałam i odwiedzić miejsca, które nie są aż tak popularne wśród turystów. Wszystkie dobre rzeczy, które dotychczas słyszeliście o Gruzji i Gruzinach są prawdziwe – piękny kraj, piękni ludzie. Jestem pewna, że jeszcze kiedyś tam zawitam.