Włochy to mój ulubiony europejski kraj. Odkryłam go stosunkowo niedawno (Apulia była moim pierwszym włoskim doświadczeniem) i mogłabym tam wracać tak często, jak to tylko możliwe. Mimo mało zachęcających komentarzy, postawiłam na Neapol i jego okolice, a w szczególności na trzy wyspy otaczające miasto: Procide, Capri i Ischie. Na każdą z wysp poświęciłam jeden dzień, przy czym zwiedzanie Capri zajmuje najwięcej czasu. Neapol i okoliczne atrakcje (chociażby Wezuwiusz i Pompeje) opiszę w osobnym wpisie.
Na wyspy można dotrzeć promem. Ceny biletów różnią się w zależności od przewoźnika i godziny rejsu – kosztują od kilkunastu do 30 euro. Na Capri płynie się najdłużej – 1-1,5 godziny i warto tam popłynąć z samego rana. Na Ischie i Procide można dotrzeć nawet późnym popołudniem, więc jest to dobra opcja jeśli zdarzy nam się pospać zbyt długo. W Neapolu znajdują się dwa terminale promowe i z obu można popłynąć do okolicznych wysp. Między jednym a drugim jest około 10 minut drogi na piechotę. Nie będąc tego świadoma, pomyliłam terminale, spóźniłam się na prom i musiałam czekać 1,5 godziny na kolejny.
PROCIDA
Procida leży na Morzu Tyrreńskim i jest częścią archipelagu wysp flegrejskich. Niewiele słyszałam o tej wyspie, jednak przeglądając różne foldery turystyczne, zobaczyłam taki widok:

To wystarczyło, żebym wpisała Procide na listę „must-see”. Właśnie taki obrazek reklamuje wyspę w różnych przewodnikach i czasopismach. Tak naprawdę jest to główny powód, dla którego warto odwiedzić to małe, ale jakże malownicze miejsce. Zdjęcie przedstawia port Corricella otoczony mnóstwem kolorowych budynków. Kościół, który wyróżnia się na zdjęciu dumnie górując nad miastem to Santuario S. Maria delle Grazie Incoronata powstały w XVII wieku. Ta barokowa świątynia jest wizytówką placu Piazza dei Martiri. Z bliska prezentuje się tak:
Miłośnicy morskich kąpieli również znajdą coś dla siebie – na wyspie znajduje się kilka piaszczystych plaż. Spragniona słońca poszłam na jedną, oddaloną o 5 minut od terminalu promowego (po wyjściu z promu skierowałam się na prawo i szłam przed siebie). Nie była to najpiękniejsza plaża jaką widziałam, ale gdy czas nagli, lepiej skorzystać z rozwiązania dostępnego „od ręki”. Był to mój pierwszy wakacyjny dzień, więc musiałam spędzić chociaż małą chwilę w gorącym, włoskim słońcu. Wrześniowa pora nie sprzyja turystyce – byłam jedną z nielicznych osób, które wylegiwały się na piasku. Dla mnie to lepiej, nie lubię zatłoczonych miejsc. Mimo końcówki lata, woda była ciepła i idealnie nadawała się do kąpieli.
Po naładowaniu baterii ruszyłam w miasto. Procida słynie z kolorowych budynków, które dodają wyspie uroku. Mimo zaniedbanych, dość brudnych elewacji, kolory zdawały się być nadal żywe. Procida była praktycznie wyludniona, jednak zdaję sobie sprawę, że latem nie może opędzić się od turystów. Powierzchnia wyspy wynosi zaledwie 4 km kwadratowe! Ciężko upchnąć tłumy zwiedzających na tak małym obszarze. Przeszłam całą wyspę wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu „perełek” – najbardziej jednak zdziwiłam się, gdy po 40-minutowym spacerze „pod górkę”, okazało się, że znalazłam się w miejscu, w którym byłam już kilka razy w ciągu dnia. Tutaj raczej nie sposób się zgubić, nawet gdyby bardzo się chciało.

Jedna rzecz zaskoczyła mnie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Późnym popołudniem zgłodniałam, jednak w żadnej restauracji nie serwowali jedzenia. Dopiero od godziny 18 zaczynała działać kuchnia praktycznie we wszystkich restauracjach. Najwyraźniej wrzesień traktowany jest jako sezon niski. Warto mieć to na uwadze i wziąć ze sobą „prowiant”, bo inaczej będziemy zmuszeni zwiedzać „na głodnego” 😉
Procida jest mała, kolorowa i urocza! Nie znajdziecie tutaj wielu atrakcji, jednak jest to idealne miejsce na relaksujący spacer w unikalnej atmosferze. Kolorowe elewacje i niesamowity, panoramiczny widok na port Corricella to główne powody żeby odwiedzić wyspę. Zanim zaczniecie zwiedzać, sprawdźcie lepiej o której odpływa ostatni prom, żeby nie utknąć na wyspie na całą noc. Oczywiście, pobyt tutaj to czysta przyjemność, jednak tak niespodziewany obrót spraw, może popsuć plany na kolejne dni.
ISCHIA
Ischia jest kolejną wyspą, którą odwiedziłam w celach relaksacyjnych. W moim planie zawarłam również kąpiel w morzu i kilkugodzinne opalanie. Ischia jest 10 razy większa niż Procida, tak więc niełatwo zwiedzić najważniejsze atrakcje w 1 dzień – tym bardziej, że plaża i ciepłe morze kuszą spragnionych ciepła turystów. Procide zwiedzałam sama. Na Ischie wybrałam się razem z dwoma kolegami, których poznałam w hostelu. Nie mieliśmy żadnych planów co do wyspy – liczył się tylko relaks w wesołym towarzystwie. Zanim popłynęłam na wyspę miałam mieszane uczucia co do bezpieczeństwa w tym miejscu – miesiąc wcześniej Ischie dotknęło trzęsienie ziemi. Zawsze gdzieś tam z tyłu głowy zapala się czerwona lampka, czy aby sytuacja jest już pod kontrolą. Szczęśliwie pobyt na wyspie uważam za udany. Nie dało się również zauważyć żadnych skutków po trzęsieniu ziemi.
Ischia to min. długa promenada otoczona piękną roślinnością i małymi sklepami z włoską ceramiką i innymi drobiazgami. Nie bez powodu Ischia nazywana jest również Zieloną Wyspą. Charakteryzuje ją wszechobecna zieleń, który tworzy prawdziwy włoski klimat. Ishia podzielona jest na dwie części: Ischia Ponte i Ischia Porto. W pierwszej znajduje się największa atrakcja wyspy – Zamek Aragoński (Castello Aragonese), który powstał w 474 roku p.n.e.. Do zamku nie weszłam, wystarczyło mi podziwianie go z zewnątrz. Wstęp kosztuje 10 euro. Podobno warto go odwiedzić chociażby dla panoramicznych widoków na wyspę oraz sąsiadującą z nią Procide. To również ciekawa sceneria do sesji zdjęciowych. W drugiej części wyspy, jak sama nazwa wskazuje, znajduje się port. Ischia słynie również z licznych źródeł termalnych. Właśnie dzięki temu wyspa rozwinęła się pod względem turystycznym – z tego powodu nazywana jest również kurortem.

Zamek Aragoński sąsiaduje z plażą Spiaggia dei Pescatori. Jest to jedno z licznych kąpielisk, które oferuje Ischia. Właśnie tę plażę wybrałam na moją relaksacyjną „sesję”. Mogłam cieszyć się widokiem na zamek, jednocześnie korzystając z innych dobrodziejstw tego miejsca. Nie jestem fanką biegania za atrakcjami – wakacje to również odpoczynek i czasami warto spędzić cały dzień na nicnierobieniu. W szczególności nie nastawiam budzika o 7 rano żeby przypadkiem niczego nie przegapić. Chodzenie od południa do północy (a najczęściej tak wyglądają moje wakacyjne dni) w zupełności mi wystarcza.

Wokół plaży znajdziemy kilka restauracji – w przeciwieństwie do Procidy, były otwarte mimo niskiego sezonu. Ceny, jak i jedzenie, były przyzwoite. Ja, tradycyjnie już we Włoszech, postawiłam na pizzę! Jeśli chodzi o jedzenie to bywam monotematyczna – staram się próbować nowe potrawy, jednak jeśli coś już znam, staram się nie eksperymentować. Tak więc pizza, makaron, pizza, makaron… A tak przy okazji, zamawiając makaron we włoskiej restauracji, warto postarać się w wymowie słowa „penne” – nie wiem czy wiecie (ja się dowiedziałam po fakcie), pene po włosku to po prostu… penis. Od tego momentu, gdy zamawiam penne, nienaturalnie podkreślam obecność dwóch literek n 😉
Włócząc się po mieście możecie natknąć się na dość charakterystyczną rzeźbę „Gesu fate luce„. Dokładniej zlokalizujemy ją w Ischia Porto na placu San Girolamo. Nazwę rzeźby możemy przetłumaczyć jako „Jezus dający światło”. Rzeźba została stworzona w 1957 roku przez neapolitańskiego artystę Lello Esposito. Słynny włoski pisarz Domenica Rea ją zakupił i podarował w prezencie władzom wyspy.
Jeśli chodzi o architekturę, jest bardzo zbliżona do Procidy. Również tutaj zobaczymy kolorowe elewacje – nawet jeśli zaniedbane, wciąż cieszą oko.
Ischia ma więcej do zaoferowania niż to co zawarłam w tym wpisie, jednak tym razem postawiłam na relaks na plaży i ani trochę nie żałuję tej decyzji, tym bardziej, że kolejnego dnia miałam zdobywać Wezuwiusza! Jeśli miałabym wybrać jedną z dwóch wysp, postawiłabym na Procide. Widok na port Corricella na zawsze zostanie w mojej pamięci.
CAPRI
Na Capri próbowałam się wybrać od samego początku mojej podróży do Neapolu. Każdego dnia natrafiałam jednak na jedną przeszkodę – jak już wcześniej wspomniałam, nie mam w zwyczaju nastawiać budzika na wakacjach, tak więc za każdym razem wstawałam za późno żeby opłacało mi się jechać na Capri. Bilety są dość drogie i rejs zajmuje dużo czasu, więc jak już jechać, to nie na pół gwizdka. Jakie było moje zdziwienie, gdy dostałam wiadomość od znajomych z Polski, że są w Neapolu i chcą płynąć na Capri. Wyszło więc nawet lepiej, że nie miałam okazji pojechać tam wcześniej. A no i zmobilizowałam się do pobudki z samego rana 😉

Zanim popłynęłam na wyspę, dzięki różnym portalom dowiedziałam się, że jest to najdroższa wyspa w Europie i najbardziej ekskluzywne miejsce na świecie. Brzmi odstraszająco jak na niskobudżetowe wakacje, ale kiedy jak nie teraz?

Powierzchnia Capri zajmuje zaledwie 10 km kwadratowych. Dużą jej część zajmują góry. Na wyspie znajdują się dwa miasta: Capri i Anacapri. Przedrostek -ana oznacza w j. greckim w górę i właśnie w tym kierunku rozpoczęliśmy zwiedzanie Capri. Popularnym wśród turystów transportem publicznym jest funikular, który zabierze was w górę wyspy w ciągu 5 minut. Dostępny jest zaraz przy porcie, jednak można spodziewać się ogromnych kolejek i długiego oczekiwania wśród tłumu spoconych turystów 😉 My zdecydowaliśmy się przemierzać wyspę pieszo pokonując setki schodów – było warto! Z każdym schodkiem odkrywaliśmy coraz to piękniejsze widoki.

To, co od samego początku rzuciło mi się w oczy, to wszechobecna roślinność. Piękne kwiaty i pomarańcze na wyciągnięcie ręki – droga „w górę” dostarczała więcej emocji niż kilkuminutowy przejazd funikularem.


Po długim spacerze, dotarliśmy do miejsca, gdzie fenikular kończy swoją trasę. To oblegany przez turystów plac Piazza Umberto I, pełen sklepów z pamiątkami oraz bardzo ekskluzywnych butików. Był tam również taras z widokiem na charakterystyczne dla Capri białe budynki. Praktycznie z każdego miejsca na szczycie można podziwiać przepiękną panoramę miasta.

Z ulicy Via Camerelle, gdzie znajdziemy ekskluzywne butiki, ruszyliśmy w stronę Via Tragara. To ścieżka, która prowadzi do formacji skalnych zwanych Faraglioni, w skład których wchodzą: Stella, Faraglione di Mezzo i Scopolo. Droga była długa i zajęła nam sporo czasu, ale piękne widoki wynagradzały nasz wysiłek. Dodatkowo mogliśmy podziwiać włoską architekturę, gdyż Via Tragara jest normalnie zamieszkałą okolicą.
Kolejną formacją skalną górującą nad Capri jest Arco Naturale. Ten wapienny łuk mierzy 18 metrów i powstał w okresie paleolitu.

Gdy dotarliśmy z powrotem do centrum Capri, było już ciemno i niestety nie starczyło nam czasu żeby zobaczyć inne atrakcje wyspy. Jeden dzień to stanowczo za mało, żeby móc poznać wszystkie zakątki Capri, w szczególności gdy całą trasę chcemy pokonać pieszo. Mimo to, cały dzień na świeżym powietrzu, doborowe towarzystwo i piękne widoki w zupełności wystarczyły żeby uznać dzień za udany. Jeśli kiedyś wrócę na wyspę, Anacapri i Monte Solaro będą moim kolejnym celem… bo czym jest życie bez tych mniejszych i większych celów? 😉

Wszystkie trzy wyspy: Procida, Ischia i Capri, mimo swoich niewielkich rozmiarów, mają do zaoferowania więcej niż niektóre duże miasta. Neapol może przytłoczyć po kilku dniach pobytu – okoliczne wyspy to idealne miejsce żeby się wyciszyć i spędzić czas bez pośpiechu i zgiełku w otoczeniu natury.